Carbochem!
Taki był cel. Odnaleźć drogę do tego wspaniałego budynku i znaleźć się w środku. Wydawałoby się, że to kolejny nijaki zakład, kilka cegieł i brud. Że wystarczy zrobić kilka zdjęć i do domu.
Nie wszystko jednak idzie jak po maśle, prawda? Nieumiejętnie szukając drogi, omijając pracujących ludzi, uświadomiliśmy sobie, że nie będzie to opowiesć o Carbochemie. I być może nigdy nie miała nią być…
I nie, to nie jest element zakładu. To element historii. Tej, o której wolelibyśmy nie pamiętać (lub może dlatego właśnie pamiętać), bo to jej bolesna cześć. Tunele wydają się czymś abstrakcyjnym. Że idziesz sobie polną drogą, nieświadomy tego, iż pod Tobą znajduje się coś, co człowiek kiedyś stworzył, i czym się przemieszczał. Bo to jajo to najprawdopodobniej wentylacja.
Tunelu. Niegdysiejszego obozu zagłady.
Niewielka dostepna, bo zaledwie stumetrowa cześć sieci tuneli, zaskoczyła nas bardziej niż zimowy śnieg drogowców. W czasie wojny, na terenie zakładów chemicznych (Carbochem – trudno zgadnąć czym się zajmował, prawda?) istniała filia oświęcimskiego obozu zagłady. Chodzi o lata 1943-45. Pracowników zmuszano do pracy w zakładzie, który z niepotwierdzonych żródeł i legend, miał produkować dla nazistów… broń chemiczną!
Czy w takich okolicznościach sam budynek Carbochemu jest w ogóle ważny?
Zresztą. I tak z każdym krokiem tylko się od niego oddalaliśmy. Wokoło prace, a drogę przecież znaleźć trzeba. Tak oto nakręceni tunelami bardziej niż tym, co widzieliśmy na początku, zaczęliśmy tworzyć pieszą obwodnicę. Przez pola, drzewa i piekiełko pogody.
Parlismy tak beztrosko przed siebie, z każdym krokiem tracąc orientację w terenie, aż dotarliśmy nagle do miejsca, którego oczekiwaliśmy nigdy nie zastać. Ale dobrze jest czasem miło się zaskoczyć.
W poszukiwaniu drogi, patrz lepiej pod nogi! Bo na tym zdjęciu uwieczniłem, że była tu drabina. No właśnie – była.
(zdjęcie usunięte)
Kolejna rada od wujka Zembacza dla wszystkich poszukiwaczy ruin – uważajcie gdzie stajecie. Bo drabina okazała się naprawdę brzozowa i naprawdę prawie uszkodziła nam towarzysza. Czy ten incydent powstrzymał nas jednak od brnięcia naprzód?
Hah.
Nie wiem niestety co to za ruiny. Logika i wewnętrzna ciekawość każą mi twierdzić, że mają coś wspólnego ze wspomnianymi wcześniej obozami zagłady. Jeśli jednak nie są z nimi powiązane, who cares? Są piękne. To, co zrobiła z nimi natura, zasługuje na najwyższe miejsce w panteonie ruin i zabytków. To jak znaleźć oazę na środku pustyni, która nie jest fatą morgana. Tyle że w gąszczu drzew. I w Gliwicach, hm.
Ale oto, po okrążeniu całego terenu zakładu, dotarcia do miejsca początkowego i uświadomieniu sobie, że oczywiście – jak to tradycyjnie bywa, wejście było tuż pod nosem, ukazała nam się ścieżka wprost do głownego bohatera dzisiejszego odcinka.
(Tylko jakby no, Joker skradł temu Batmanowi skrzypce.)
Większość terenu jest już w prywatnych rękach. Stąd te mury i stąd największe atrakcje właśnie za nim. Ale cała ta okreżna droga, podróż tunelami, przebijanie się przez gąszcz i odnajdywanie nieoczekiwanego, dały nam dużo więcej niż frajdy niż to, na co się nastawiliśmy.
Tunele ciągną się ponoć kilometrami, jednak zostały zasypane. Trafiliśmy pewnie na niewielką ich część i kto wie, może wrócimy do nich z dużo lepszym szczęściem, i znajdziemy większy odcinek.
W okolicach byłego obozu stoi pomnik upamiętniający. I niechaj ten wpis też będzie pomnikiem czegoś, co dla eksploratora jest atrakcją, a dla przeszłości i ludzi tamtej epoki – tragedią. Ale takie miejsca też są potrzebne i też należy im się pamięć. I trzeba o tym wspominać.
Bo jak nie my to kto?